CO SIĘ KRYJE POD SUKIENKĄ
Sylwia Hefczyńska – Lewandowska od kilku lat związana jest ze Śląskim Teatrem Tańca, a jak to bliski związek udowodnił poniedziałkowy spektakl. „Omdlała sukienka” jest choreograficznym debiutem artystki, chociaż znalazłam w nim wiele elementów, które gościły już na bytomskiej scenie w spektaklach Jacka Łumińskiego. Podobny, nieco mroczny nastrój, wyłaniający się w słabym świetle z zakamarków sceny tancerze, popis akrobatycznych wręcz umiejętności i zestaw rozpierzchniętych po scenie, wizualnie ładnych obrazów, które w sumie nie niosą ze sobą głębszych treści lub tylko ledwie je sygnalizują. A szkoda.
„Omdlała sukienka”, jak można przypuszczać, to historia skomplikowanych emocjonalnie relacji w trójkącie, którego wierzchołki tworzą kobieta i dwaj mężczyźni. Można tylko przypuszczać, że w spektaklu chodzi o penetrowanie związków międzyludzkich – w pierwszej scenie tancerze mocują się z łączącą ich, ale i zniewalającą taśmą - bowiem najbardziej zainteresowani tymi relacjami bohaterowie, pozostają na siebie obojętni. Żadnego z mężczyzn nie sprowokuje do działania leżąca, półnaga kobieta, chociaż obaj walczą o jej względy. Nie wejdą ze sobą w jakąkolwiek głębszą interakcję, chociaż wiadomo, że w tej walce ktoś musi zwyciężyć. W zamian za to dość obojętnie wykonają nad tancerką kilka ewolucji, jakby skakali nad ogniskiem. Brak więzi między postaciami, brak kontaktu między tancerzami, dystans i obcość, a przecież o pokazanie relacji między ludźmi chodziło. Opowiadamy wspólnie jakąś historię, ale jesteśmy obok - zdają się przez cały czas sugerować tancerze. Chyba najlepiej oddaje to postać tancerza umieszczonego na huśtawce w głębni sceny, który w lekkim odrętwieniu tkwi tam przez pół przedstawienia.
Tytuł spektaklu odnosi się, oczywiście, do zawieszonej między mężczyznami kobiety (Sylwia Hefczyńska – Lewandowska). Jednego kocha, drugiemu się poddaje. Początkowo niezależna, wyplątuje się ze zniewalającej taśmy, ostatecznie zakłada narzucony przez partnera kostium. Czarna, sztywna sukienka z zamykającym ciało gorsetem zastępuje delikatną, zwiewną czerwoną tunikę. Ta, martwo rozwieszona na wieszaku, stale będzie przypominać niedoszłemu kochankowi o swej właścicielce. Życie to nie bajka, chociaż spektakl kończy się bajkowo. Bajka to jednakże przewrotna. Osadzona w ramy czarnej sukni bohaterka, osładza sobie życie cukierkami. Nimi będzie również karmić uległego, chociaż ustalającego reguły gry partnera. Kolorowe złotka wirują wokół tancerki jak cekiny. Z takich cekinów będzie uszyta jej spodnia garderoba. Tyle słodyczy pod sukienką, ile goryczy na wierzchu.
Spektakl skończył się tak, jak się zaczął. Tyle, że do skrzypiącej smutno huśtawki dołączyły inne. Było smutno i melancholijnie, a w międzyczasie irytująco. Dlaczego wśród kilku wyrzuconych przez tancerzy słów, które jak mniemam, sygnalizowały życie wewnętrzne i zewnętrzne postaci, musiała znaleźć się łydka, w natrętny sposób przywołująca Gombrowicza. A ulokowany w głębi sceny i posypywany piaskiem tancerz, bez wyraźnego związku z całością poruszał się w myśl zasady: zatańczę ci tak, jak mi zagrasz. Lubię patrzeć na Sylwię Hefczyńską jak porusza się na scenie. Delikatna, zwiewana, wymykająca się prawom ciążenia, plastycznie niczym wstążka układa się wokół partnerujących jej tancerzy. Zjawiskowa jak powietrze. Sceny, w których niczym Martha Graham mocowała się z materią czerwonej tuniki, należą do jednych z najlepszych. Zabrakło mi w tym spektaklu jednakże spójności, dostatecznej motywacji dla niektórych działań tancerzy i napięcia, które przeskakując między postaciami, zelektryzowało by publiczność. Wszak to, co widzieliśmy na scenie, między ludźmi się rozgrywało i o ludzkich namiętnościach mówiło.
Aneta Głowacka
„Omdlała sukienka”, choreogr. Sylwia Hefczyńska – Lewandowska, wyst. Sylwia Hefczyńska – Lewandowska, Śląski Teatr Tańca.
|